Przygotowanie duchowe przed zakończeniem procesu beatyfikacyjnego na szczeblu diecezjalnym Służebnicy Bożej Siostry M. Włodzimiry Wojtczak

13.05.2020

Dziś potrzebujemy prawdziwych świadków Jezusa Chrystusa, bo tylko Jego prawdziwi przyjaciele potrafią obudzić wiarę i zaciekawienie Bogiem w innych. Żyjemy tak, że łatwiej nam jest krytykować, dlatego trudno nam dostrzec to co, piękne i ważne. Wśród wielu pytań i poszukiwań ideałów pojawia się jedno: jaki powinien być świadek Jezusa? Kogo szukamy?

Kościół od wieków przychodzi nam z pomocą i nieustannie daje nam nowe przykłady do naśladowania, nowych świętych, którzy porwali swoim życiem innych ludzi, którzy swoją relacją z Jezusem sprawili, że On „schodził na ziemię”. Niektórzy mówią, że jest ich za dużo, ale czy to prawda? Czy nie powinno być raczej tak, że chcielibyśmy, aby w niebie był każdy człowiek? Czy troska o zbawienie jest mandatem tylko dla kapłanów? Czy to jest tylko ich zadanie? Przecież każdy z nas poprzez chrzest jest włączony do wspólnoty Kościoła, staje się dzieckiem Boga. Staje się jedną Bożą rodziną. Współpracując z łaską osiąga świętość. Św. Jan Paweł II wołał: „Nie lękajcie się świętości! Wzbijajcie się na wysokie szczyty, bądźcie pośród tych, którzy pragną osiągnąć cele godne synów Bożych”. Szukajmy prawdziwych świadków Chrystusa wokół nas i sami nimi bądźmy.

Często słyszymy takie słowa, że ktoś jest świętym na nasze czasy? To znaczy jakim? Czego potrzeba naszym czasom? Jakich świadków? Chyba nie do końca poprawne jest rozróżnienie, że ktoś bardziej pasuje dziś, a za kilka lat już będzie „przedawniony” i będzie trzeba szukać nowych świętych. To raczej my albo potrafimy odczytać to, co święci do nas mówią, albo nie. Są święci o których mówi wielu, są powszechnie znani, ale są i tacy, którzy są czczeni w niewielkim gronie. Potrzebni są i jedni i drudzy. A dla nas najważniejszym jest pytanie, które powinno pojawić się w naszym sercu – co ta osoba mówi do mnie? Jaką prawdę od Boga chce mi przekazać? O czym ważnym w swoim życiu zapomniałem, nie zauważyłem tego? W czym chcę, aby ta osoba mi pomogła? I to jest bardzo ważne! święci mogą nam pomagać i chcą nam pomagać! Nasza modlitwa, nasza relacja z nimi może być bardzo żywa, prawdziwa. Wszystko zależy od nas. Trzeba jednak pamiętać, że to było ich życie, ich doświadczenie Boga i ono już nigdy się nie powtórzy. Kady z nas ma swoją osobistą i inną relację, inną drogę do Boga! Doświadczenia świętych mają nam posłużyć jako zachęta i umocnienie na drodze wiary.

Aby kogoś naśladować trzeba go poznać, trzeba dostrzec w nim te cechy, które poruszają i pociągają. I znów przypominają się słowa św. Jana Pawła II „Tak jak sól nadaje smak pożywieniu i jak światło oświeca ciemności, tak świętość nadaje pełny sens życiu, czyniąc je odblaskiem chwały Bożej”. Świętość przyciąga świętość. Pokazują nam to liczne przykłady świętych ludzi.

Służebnica Boża Siostra M. Włodzimira należy do grona tych bardzo mało znanych osób, a mimo to są tacy, dla których stała się wzorem, powierniczką i patronką. Ci, którzy patrzą na jej życie z perspektywy dokonań i dzieł są na starcie zawiedzeni, bo nie znajdą tu nic szczególnego. Dopiero ten, kto bliżej przyjrzy się jej relacji z Jezusem dostrzega coś wyjątkowego coś, co zachwyca i pociąga. Jej prostota, jej uśmiech, jej wielkie zaufanie Bogu, jej miłość do Niego i do drugiego człowieka. To są rzeczy bardzo proste, a zarazem bardzo zadziwiające. Siostra Włodzimira przypomina nam o jednym – jesteś umiłowanym dzieckiem Boga i On troszczy się o Ciebie! Całe jej życie, jej dziecięce zaufanie pokazuje wielką miłość Boga do człowieka i człowieka do Boga. Ona tylko cicho podpowiada: zaufaj, ofiaruj wszystko, tylko tyle wystarczy.

Przypatrując się jej krótkiemu życiu możemy odkryć wiele ważnych i cennych dla naszego wzrostu duchowego spraw. Dajmy się tylko poprowadzić jej prostocie i wrażliwości.

 s. M. Anna Jakubowska

 

Droga duchowa Siostry M. Włodzimiry Wojtczak elżbietanki

Życie siostry Włodzimiry, elżbietanki, może się wydawać bardzo zwyczajne. Nie było długie, nie było w nim nadzwyczajnych dokonań, jak bywa choćby w życiu osób zakonnych, które założyły nowe zgromadzenie, albo które pełniły przez wiele lat urzędy przełożeńskie lub dały początek znaczącemu dziełu, które zyskało sławę albo przyniosło wielkie dobra dla ludzi np. na odcinku wychowania czy chrześcijańskiej caritas. Nie doznała też prześladowań ani nie poniosła śmierci męczeńskiej. A jednak wydaje się, że w całej swej zwyczajności siostra Włodzimira była wielka. Rzecz jasna nie w kategoriach i według mądrości tego świata, ale w perspektywie wiary i wartości nadprzyrodzonych. Wielka była w swoim oddaniu się Bogu, w wierności łasce powołania, w wydaniu się na wszystko, czego od niej Bóg zażądał. A zażądał wszystkiego.

Jak zostało powiedziane, życie najpierw Czesławy Wojtczak, a następnie siostry Włodzimiry elżbietanki, było zwyczajne. Urodziła się w rodzinie wierzącej i swoją wiarę praktykującej, na wsi w południowej Wielkopolsce. Jako dziewczynka wraz z rodzicami przenosi się do Ostrowa Wielkopolskiego. Żyje w rodzinie, która otacza ją miłością, w warunkach pewnej zamożności i dostatku, ale w rodzinie, jakich w Ostrowie i licznych średniej wielkości miastach w Wielkopolsce czy w innych regionach było bardzo wiele. Rodzice dbali o jej wychowanie i wykształcenie. Ukończyła gimnazjum i liceum, naukę uwieńczyła maturą. Otrzymała staranne wychowanie religijne.

Czesława pragnie oddać się Bogu w życiu zakonnym i zarazem marzy o życiu, które wydaje się jej najbardziej radykalne w tym oddaniu, chce zostać karmelitanką bosą. Widać, że pragnie złożyć Bogu ofiarę również ze swej wolności poruszania się i działania, przyjąć życie w klauzurze i oddzieleniu od świata zewnętrznego, w tym także od bliskich. Tu Pan Bóg dopuszcza sprzeciw matki i oczekuje od niej innej ofiary, mianowicie rezygnacji z pragnienia życia w Karmelu. Czesława uzyskuje zgodę rodziców na podjęcie życia w Zgromadzeniu Sióstr św. Elżbiety. Wstępuje zatem do elżbietanek. Widać w tym kroku, że pragnie ustrzec to, co najważniejsze, chce oddania się Bogu w życiu zakonnym, które jakąkolwiek by miało formę, wymaga zupełności. Widać też, że dla niej najważniejsze jest, aby przez złożenie ślubów zakonnych poślubić Jezusa-Oblubieńca. I to się dokonuje. Wstępuje w czasach, gdy do wielu zgromadzeń zakonnych, które zwykło się nazywać czynnymi (choć podstawą życia w każdym z nich jest intensywne życie modlitwy), wstępowały rzesze młodych dziewcząt i kobiet. Były to czasy, gdy do postulatu, a następnie nowicjatu wstępowało po kilkadziesiąt kandydatek. A zatem i pod tym względem Czesława szła drogą, owszem w jakimś sensie wyjątkową, bo każde powołanie otrzymane od Boga jest jedyne, wyjątkowe i niewypowiedzianej wartości, ale zarazem kroczy pośród całej rzeszy innych młodych osób, które do rodziny Elżbietańskiej w tym czasie wstąpiły.

Z lat formacji zakonnej niewiele o niej wiemy. Jednak na szczególną uwagę zasługują słowa napisane przez siostrę Włodzimirę w dniu pierwszej profesji zakonnej: „Jezu, daj, abym mogła umrzeć tak, jak Ty, zapomniana i wzgardzona”. W tych słowach jest widoczny radykalizm oddania się Jezusowi i gotowość, a nawet więcej, pragnienie całkowitego upodobnienia się do Jezusa, także w Jego męce i śmierci. Jest to wydanie się na zapomnienie i wzgardę. Na razie pozostaje to w sferze pragnień, gotowości, jednak Jezus to pragnienie spełni, gdy przyjdzie jej godzina.

Jako elżbietanka profeska żyje zwyczajnym życiem zakonnym, pośród innych sióstr, podległa przełożonym, wypełniająca dzień za dniem powinności klasztornego porządku dnia, a zarazem wykonująca pracę, jaką jej akurat w danym czasie przełożone wyznaczą w placówkach i dziełach prowadzonych przez Zgromadzenie. Nie trzeba dodawać, że czyni to możliwie jak najwierniej, bo świadectwa mówią o tym wyraźnie. Można sobie wyobrazić, jak była szczęśliwa, gdy po dziewięciu latach formacji, w końcu sierpniu 1939 roku może złożyć wieczyste śluby zakonne, poślubić Jezusa, swego Oblubieńca na zawsze.

Jednak już trzy dni później przychodzi coś, co burzy cały dotychczasowy porządek życia ludzi, także Kościoła, także osób zakonnych, także elżbietanek w Wielkopolsce. Rozpoczyna się wojna, następują lata okupacji niemieckiej. Zwłaszcza tu w tzw. Kraju Warty okupacja ze strony najeźdźców była szczególnie dotkliwa, a dla niektórych osób i środowisk wręcz okrutna i tragiczna w skutkach. Siostra Włodzimira, która z taką powagą i wielką wiernością przeżywała swoje życie oddane Jezusowi, oczywiście niczego bardziej nie pragnie, jak pozostać nadal w swojej rodzinie zakonnej. Kiedy pojawia się groźba, że wraz z innymi siostrami zostanie wywieziona do obozu pracy, jest na to gotowa, byle móc nadal trwać we wspólnocie sióstr.

Tu jednak Bóg dopuszcza na nią trudne doświadczenie. Rodzice, chcąc ją uchronić od ewentualnych prześladowań, wysiedlenia, poniewierki i jakichkolwiek innych jeszcze nieszczęść, kierując się jak najlepszą wolą, postanawiają na swój sposób ratować swoją dorosłą córkę-zakonnicę i uzyskują od jej przełożonych zakonnych zgodę, aby opuściła dom zakonny w Poznaniu, zdjęła habit elżbietanki i zamieszkała w domu rodziców w Ostrowie. Z pewnością było to dla niej bardzo trudne doświadczenie, jednak przyjmuje je z poddaniem. Nie sposób tego nie widzieć w kategoriach wiary. Pomimo zewnętrznego bezpieczeństwa w domu rodzinnym i zapewnienia względnie dobrych warunków bytowych w tamtych trudnych i niepewnych czasach, jest to dla siostry Włodzimiry ofiara, jakiej żąda od niej Jezus.

Jednak to nie jest koniec jej drogi ogołocenia. Po pewnym czasie okazuje się, że jest chora na gruźlicę, co w warunkach okupacji oznacza ni mniej ni więcej tylko bliską śmierć. Teraz musi opuścić mieszkanie kochających rodziców, które na sposób ludzki miało być jej bezpieczną przystanią, i zostaje umieszczona przez niemieckich okupantów w przytułku dla starców. Można sobie wyobrazić, co to było za miejsce i jak byli przez Niemców traktowani ludzie starzy, niedołężni, chorzy i społecznie nieużyteczni, a do tego jeszcze wymagający opieki. Przy takich ludziach (skądinąd szczególnie umiłowanych przez Boga) siostra Włodzimira otrzymuje swoje ostatnie miejsce na ziemi. Już nie w klasztorze, już nie w domu przy rodzicach, ale w przytułku i to nawet nie jak jego pensjonariusze, ale od wszystkich oddzielona jako chora na gruźlicę, oddzielona murem strachu przez ludzi obawiających się zarażenia. Nawet jej współsiostry pracujące w przytułku nie mogły się do niej przyznawać i odwiedzać, musiały udawać, że jej nie znają. Łatwo można sobie wyobrazić, co czuła wówczas, po ludzku patrząc, siostra Włodzimira. Ale co było trudniejszym doświadczeniem, albo inaczej mówiąc, największą ofiarą, jakiej Jezus od niej zażądał, to brak możliwości przystępowania do sakramentów świętych, zwłaszcza codziennego przyjmowania Komunii św., pozbawienie tego sakramentalnego jednoczenia się z Oblubieńcem.

Ale czy to wszystko nie było przez nią skądinąd chciane, by nie powiedzieć upragnione? Oczywiście, że tak. To było spełnienie tego, o co prosiła Jezusa już dawniej, może od wczesnej młodości, z pewnością od dnia pierwszej profesji i na pewno potem, przez wszystkie następne lata. Chciała umrzeć opuszczona i wzgardzona. I to Jezus jej dał, spełnił to pragnienie, bo widział, jak czysta, szczera i wielka była jej miłość do Niego. Że wszystko to było dla niej ofiarą, że to wszystko ją jako człowieka i jako elżbietankę bardzo kosztowało, nie ulega wątpliwości, nie mogło być inaczej. Ale z drugiej strony starała się przeżywać to w wymiarach wiary i miłości do Boga. Przyjmuje to chętnie, pociesza matkę. Zapewnia, że jest prawdziwie szczęśliwa. W przeddzień śmierci pisze: „Jutro pójdę do mojego Jezusa”.

Warto jeszcze raz podkreślić, że siostra Włodzimira szła drogą zupełnego oddania się Bogu. Że wydała się na Jego wolę, że wydała się dla Niego na ofiarę, aby żyć i umierać jak Jezus. Bóg tę postawę jej serca przyjął. Jezus jej pragnienie spełnił, dając jej udział w swoim wydaniu się Ojcu za życie świata. Wydaje się, że właśnie takie spojrzenie i takie rozumienie jej życia i śmierci po pierwsze – odpowiada prawdzie, a po drugie – sprawia, że siostra Włodzimira w swoim na pozór zwyczajnym życiu była prawdziwie niezwyczajna, była wielka. Wskazane powyżej elementy jej zewnętrznego, a nade wszystko duchowego ogołocenia są wyraźnym znakiem, że to Bóg ją prowadził. Szła drogą krzyża, drogą najpewniejszą, drogą Jezusową. Siostra Włodzimira zdaje się do nas mówić, że i dla nas, w naszym zwyczajnym życiu, świętość jest możliwa.

o. prof. dr hab. Piotr Neumann OCD

 

Siostra M.  Włodzimira wzorem dla współczesnej siostry elżbietanki

Zbliżające się zakończenie procesu beatyfikacyjnego na szczeblu diecezjalnym stawia przed nami pytanie co wniesie Służebnica Boża Siostra M. Włodzimira Wojtczak
do wspólnoty Kościoła? Jakie przesłanie ma dla swoich następczyń, swoich współsióstr. Przyglądając się jej życiu zauważyłem wiele pięknych cech, które mogą pomóc każdej Siostrze w głębszym doświadczaniu swojej relacji z Bogiem oraz w przeżywaniu zakonnej codzienności.

Siostra M. Włodzimira jest wzorem w odczytaniu powołania do służby Bożej, które z uporem realizowała. Ten upór spotkał się ze sprzeciwem najbliższych – matki. Nie zlekceważyła swego pragnienia, ale z szacunku do matki zamieniła niejako to powołanie na inne – pozostając w służbie Bożej, zamiast karmelitanki stając się elżbietanką.

Była wierna powołaniu, które wypełniała zgodnie z wolą przełożonych, w których widziała wolę Bożą. Nigdzie w relacjach sióstr na jej temat nie można znaleźć żadnej wzmianki o tym, by buntowała się przeciwko woli przełożonych. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że przełożeni zakonni umieli odkryć w siostrze M. Włodzimirze jej predyspozycje odnośnie pracy z dziećmi i wykorzystać je zlecając jej poszczególne zadania. Można więc powiedzieć, że zgadzanie się siostry M. Włodzimiry z wolą przełożonych było łatwiejsze, bo współistniało z jej naturalnymi predyspozycjami i upodobaniami.

Ogrom obowiązków zakonnych jakie siostra M. Włodzimira podjęła i wypełniała nie przeszkadzał jej w prowadzeniu bogatego życia duchowego i w pogłębianiu osobistej relacji z Jezusem. Starała się we wszystkim upodobnić do swojego Boskiego Mistrza i Oblubieńca, nawet w okolicznościach śmierci – całkowitym opuszczeniu. To pragnienie wyraźnie świadczy o jej bogatym życiu duchowym. Pragnienie to zresztą spełniło się dokładnie.

W swojej pracy z dziećmi może być wzorem właściwego odnoszenia się do dzieci, które traktowała poważnie (oczywiście na ich poziomie rozwoju), nie traktowała ich jak zabawki. Starała się, by jak najwięcej treści im przekazanych pozostało w ich sercu i pamięci na długi czas, a nawet na całe życie. Zdawała sobie sprawę z tego, że wczesny wiek dziecięcy jest bardzo chłonny wiedzy i doświadczeń. Relacje jej wychowanków – dziś już bardzo sędziwych – potwierdzają powyżej ukazaną refleksję.

Życie zakonne stało się dla siostry M. Włodzimiry naturalnym środowiskiem, w którym dobrze się czuła. Stanowi to o właściwym odczytaniu powołania zakonnego. Nigdzie we wspomnieniach o niej nie ma mowy o jakichkolwiek konfliktach ze współsiostrami. Była osobą wykształconą, czego nie wykorzystywała w złym celu, tzn. nie wynosiła się ponad inne współsiostry. A pamiętać trzeba, że takie wykształcenie i przygotowanie intelektualne jakie posiadała nie było rzeczą powszechną w tamtych czasach. Świadczy to o jej pokorze i uszanowaniu każdego człowieka bez względu na to kim jest i jaki jest. Potrafiła się dostosować do poziomu osoby z którą rozmawiała, czy przebywała. Można powiedzieć, że potrafiła być prostą wśród prostych i wytworną wśród wytwornych.

Osobliwością w życiu siostry M. Włodzimiry są skrajne warunki życia jakie przyniosła ze sobą wojna. By nie martwić rodziców podjęła decyzję o powrocie do rodzinnego domu mając jednocześnie świadomość, że blisko żyją siostry elżbietanki z którymi utrzymywała żywy kontakt. W warunkach wojennych nie wpadała w panikę i rozgoryczenie, by nie pogrążać osób sobie najbliższych. Gdy znalazła się, na skutek nasilającej się choroby, poza domem i klasztorem, w Przytułku dla Starców, prowadziła nadal bogate życie religijne. Ułatwiały jej to współsiostry przynosząc jej, gdy było to możliwe, w ukryciu Komunię św. Tak skrajne warunki całkowitego odrzucenia i osamotnienia nie zrodziły w niej buntu i nie podważyły wiary. Co świadczy o bogactwie ducha. Spełniło się wreszcie jej pragnienie, by na podobieństwo Chrystusa umierającego, umrzeć w całkowitym opuszczeniu.

Podsumowując świętość życia siostry M. Włodzimiry od najwcześniejszych lat aż do dramatycznych okoliczności śmierci nie miała znamion duchowych uniesień, czy egzaltacji. Nie można jej mierzyć stanem wychudzenia ciała, czy stopniem przekrzywienia głowy. Była to świętość zwyczajna poprzez którą Służebnica Boża uświęcała rzeczywistość w jakiej żyła i środowiska w których żyła. Jeżeli Kościół decyduje się, by kogoś zaliczyć w poczet świętych, błogosławionych, czy Sług Bożych to czyni to z dwóch powodów: A – mają stanowić orędowników, patronów, za przyczyną których możemy zanosić nasze modlitwy do Boga. B – mają być przykładem, wzorem do naśladowania w naszych czasach, w naszych warunkach życia. Wszystko to, co powyżej zostało zauważone i podkreślone w odniesieniu do Siostry M. Włodzimiry jest możliwe do naśladowania przez współczesną siostrę zakonną. A zatem Służebnica Boża siostra M. Włodzimira Wojtczak może być uznana za osobę spełniającą warunki, które stawia Kościół.

Ks. dr Rafał Pajszczyk

 

Odtworzyć w duszy obraz Boga – jaka była Siostra M. Włodzimira

Dlaczego właśnie siostra M. Włodzimira, skoro nie zrobiła niczego wyjątkowego, niczym się nie przyczyniła do wielkiej odnowy, czy wielkich dzieł. U swojej ukochanej świętej Teresy z Lisieux  usłyszała, że istnieje mała droga świętości, którą może podążać każdy człowiek. Nie potrzeba wdrapywać się po schodach skoro istnieje winda. Można powiedzieć, że siostra M. Włodzimira mocno wzięła sobie do serca te słowa. Jej duchowa droga jest bardzo prosta. Każdego dnia, poprzez małe rzeczy wykonywane z miłością przybliżała się do nieba.

Była osobą rozmodloną, bardzo czciła Matkę Bożą i świętych. Wszystkie trudy i cierpienia powierzała Bożemu Sercu, szukając w Nim wytchnienia. To właśnie w Nim zamykała swoje najgłębsze tajemnice duszy. Siostry wspominają, że na modlitwy przychodziła jako jedna  z pierwszych. Głęboko wierzyła, że każdy dzwonek na wspólną modlitwę, czy rekreację jest głosem samego Boga, który ją wzywa. Tak samo, gdy ktoś potrzebował pomocy, gdy siostry chciały, aby je zastąpić, siostra M. Włodzimira zgłaszała się jako pierwsza, by pomóc w potrzebie. Sióstr było wtedy wiele, więc łatwo było o stwierdzenie „na pewno już ktoś to zrobił”. Siostry czasami mówiły, że „biegnie jak na wyścigi”, aby kogoś zastąpić w obowiązkach. Nie bała się pracy, nie myślała wyłącznie o sobie. Była bardziej dla innych, najpierw myślała o bliźnim, a później o sobie.

Siostra M. Włodzimira miała wielki kult i szacunek do Eucharystii i wielką wiarę w obecność Jezusa pod postaciami Eucharystycznymi. Kult ten zapewne pogłębiała także poprzez modlitwę w kościele pw. Bożego Ciała w Poznaniu. Widoczny jest on także już w jej młodzieńczym życiu, kiedy to przyklękała przed drzwiami zamkniętego kościoła Farnego w Ostrowie Wlkp. Może już wtedy rodziły się w jej sercu myśli o samotnym, opuszczonym Jezusie, którego nie chciała zostawiać samego. A na pewno towarzyszyły jej w dalszym życiu, aż stały się pragnieniem jej serca. W dniu swojej pierwszej profesji zakonnej zapisała, że chciałaby umrzeć tak jak Jezus, zapomniana i wzgardzona.  Zdanie z pamiętnika zapamiętane przez siostrę M. Magnę „Gdy wchodzę do kaplicy włączam się zaraz w niezmierzoną liczbę aniołów i duchów niebieskich, którzy dniem i nocą wychwalają Jezusa w Najświętszym Sakramencie” pięknie podkreśla, że siostra M. Włodzimira wiedziała, że Jezus nigdy nie jest sam, ale też, że ona pragnie także przy Nim być, że chce brać udział w tej wielkiej „niebiańskiej społeczności” adorującej Boga. Jest to wielkie przesłanie siostry M. Włodzimiry dla nas. Catalina Rivas podkreślała w swoich objawieniach, że podczas Eucharystii otwiera się całe niebo i są z nami obecni Aniołowie i święci. To samo sercem czuła siostra M. Włodzimira. Badania przeprowadzone w miejscach, gdzie dokonały się cuda Eucharystyczne pokazują nam, że w Eucharystii Jezus daje nam Swoje Serce, Siostra
M. Włodzimira przyjmowała często to Boże Serce, pragnęła aby biło Ono w niej, aby już nie ona żyła, ale żył w niej Chrystus. Na pamiątkowym obrazku ze ślubów wieczystych wypisała słowa: „O Maryjo spraw, abym na Sercu Twoim stała się drugim Jezusem”. Pokazuje
to wyraźnie myśl, aby stać się podobną do Niego.

Szczególną cechą świętych jest uśmiech, smutny święty to żaden święty – jak mawiają. A jak było u siostry M. Włodzimiry? Siostry opisujące ją często mówią o jej miłym uśmiechu, o tym, że zawsze była uśmiechnięta. To sprawiało, że ludzie do niej lgnęli. Swoje radosne usposobienie świetnie wykorzystywała w pracy z dziećmi w ochronkach. Żyjąca jeszcze, pani Halinka, która chodziła do Ochronki przy parafii Bożego Ciała, tak wspomina siostrę M. Włodzimirę: „Siostra była taka kochana, chwytałam ją za fartuch i stałam obok niej. Chciałam być blisko”. Dzieci garną się do dobrych i ciepłych ludzi, a taka właśnie była siostra M. Włodzimira. Święta Urszula Ledóchowska mawiała „kąciki ust do góry”. Patrząc na zachowane zdjęcia siostry M. Włodzimiry, a jest ich sporo jak na tamten czas, na każdym kąciki jej ust są uniesione do góry.

Doskonale wiedziała czym jest walka ze sobą, ze swoim charakterem, ze swoimi wadami. Znała swoje słabości, ale nie były one dla niej przeszkodą w drodze do Boga, wręcz przeciwnie, stawały się one dla niej wyzwaniem do podejmowania trudu i ofiary. Delikatna i wrażliwa, cicha i małomówna, a miała się zajmować sporą gromadą dzieci w ochronce i jeszcze do tego organizować całe jej urządzenie oraz troszczyć się, aby niczego nie brakowało. Na pewno nie było to łatwe dla tak młodej osoby, a mimo to z wiarą i ufnością nie cofała się przed zleconymi jej przez Przełożonych zadaniami.

Pięknym wspomnieniem sióstr, które osobiście znały siostrę M. Włodzimirę jest także to, iż zauważyły jak przechodząc np. korytarzem obdarzała ona napotkaną osobę miłym uśmiechem i przeważnie pierwsza chwaliła Pana Boga, mimo iż z naprzeciwka nadchodziła młodsza współsiostra. Siostry spostrzegły także, że siostra M. Włodzimira często poruszała wargami, jak się później okazało modliła się. By wyrobić w sobie nawyk nieustannej modlitwy szeptała pacierze w czasie pracy, czy przemieszczając się. Starała się żyć w ścisłym zjednoczeniu z Jezusem i jak podają świadectwa sióstr modliła się dużo. Jej postawa podczas modlitwy była wręcz ascetyczna – „klęczała bez oparcia, z rękami złożonymi i wzrokiem utkwionym w tabernakulum”. Bywało, że wstawała w nocy, często adorowała Najświętszy Sakrament. Modlitwa, która wypełnia życie człowieka daje siłę, stąd ludzie na pozór słabi i wątli stają się wielkimi herosami. Tacy ludzie są w stanie zmieniać świat, zmieniać przestrzeń, w której żyją. Takich przykładów Kościół daje nam wiele. Pierwszym naszym zadaniem jako osób poświęconych Bogu jest ufna modlitwa. Czasem wydaje nam się, że świat się zawali jeżeli czegoś nie zrobimy. Zapominamy, że Bóg najlepiej wszystkim kieruje. Nasza Matka Maria mawiała „Róbmy co w naszej mocy, a Bóg resztę uzupełni”. Siostra
M. Włodzimira tak właśnie żyła – pracowała ofiarnie i z zapałem i każdy dzień rozpoczynała od zawierzenia wszystkiego Bogu.

Życie siostry M. Włodzimiry wypełniała miłość. Mimo młodego wieku potrafiła odpowiedzieć Jezusowi w duszy „Jezu gotowa jestem na ofiarę”. Wszystko przyjmowała w duchu miłości i ofiary. Jest to dla nas dziś wielkie świadectwo, gdy wokół nas tylu ludzi mówi, że nie wierzy w Boga, a co dopiero w Jego miłość do człowieka. Siostra
M. Włodzimira jest dla nas nadzieją, że Bóg nieustannie puka do naszych serc, chce być blisko człowieka. Tylko odkrycie Jego miłości daje prawdziwe szczęście, daje pokój serca
i poczucie godności dziecka Bożego. Tylko ten, kto odkrył Miłość jest gotowy do heroicznych czynów. Kto przyjął życie jako dar od Boga jest gotowy je oddać z miłości jako dar. Cnota miłości była w jej życiu wyjątkowo mocno widoczna. Jako oblubienica chciała upodobnić się do swego Oblubieńca. Krzyż stał się jej źródłem szczęścia. Miłość sprawiała, że potrafiła wyrzec się samej siebie, swej woli dla dobra drugiego człowieka.

Ostatnie miesiące swojego życia siostra M. Włodzimira przebywała w samotności i opuszczeniu w Przytułku dla Starców – nie miała nawet możliwości uczestnictwa we Mszy św. Potajemnie siostry przynosiły jej komunię świętą. Jej życie było bardzo proste, takie zwyczajne. Drobnymi, zwykłymi gestami, swoją cichością, uśmiechem, dobrym słowem
i ufną modlitwą sprawiała, że jej codzienność stała się jej świętością. Ks. Arcybiskup
S. Gądecki powiedział o niej: “jej prostota jest dowodem na to, że można być świętym robiąc to, co do mnie należy z myślą o Bogu. I to jest droga, która jest dostępna dla każdego z nas.”

Siostra M. Włodzimira, patrząc po ludzku, nie zrobiła nic szczególnego. Swoim zwyczajnym życiem pokazuje nam jedno, najważniejsze – jak łączyć swoje trudy i cierpienia z Jezusem. Któż z nas nie przeżywał w swym życiu trudności, nie cierpiał, nie skaleczył się, nie chorował? Każdy. I dla każdego z nas jest to trudne doświadczenie, nie chcemy cierpieć i nie chcemy, aby osoby nam najbliższe cierpiały. Chcielibyśmy, aby cierpienia nie było. Nie zawsze potrafimy pogodzić się z tym, że jest to niemożliwe. Siostra M. Włodzimira doskonale rozumiała, że na tym świecie nie można żyć bez cierpienia. Co więcej, z czasem nauczyła się „wykorzystywać” je jako sposób jeszcze ściślejszego zjednoczenia się z Jezusem w Jego Krzyżu, samotności i śmierci. Dzisiejszy świat mówi, że ma sposoby na ból, samotność – ale czy na pewno? Czy są one skuteczne? Jezus ma tylko jeden – Swoje otwarte Serce z raną od włóczni. Jego mali przyjaciele, wśród nich także siostra M. Włodzimira, mówią nam, że warto Mu zaufać, że TU, w tym Sercu znajduje się prawdziwe ukojenie.

Nasz święty Papież Jan Paweł II mówił: „Wszyscy jesteśmy wezwanie do świętości i tylko święci mogą odnowić ludzkość”.

s. M. Anna Jakubowska

Udostępnij:
Idź do góry
Translate »