Świadectwa

Sława świętości Matki Marii trwała nie tylko za Jej życia, ale utrwaliła się i rozszerzała również po Jej śmierci. Dzieła, jakie pozostawiła, nie przeminęły, ale wpisały się na trwałe w dzieje Śląska i Europy. Pamięć o Jej świątobliwym życiu przetrwała do na­szych czasów i rozciągnęła się na Brazylię, Litwę, Rosję, Ukrainę, Amerykę, Indonezję i inne kraje. Ufamy, że nadal będzie aktualna. Na przestrzeni ponad 160 lat Matka Maria stała się wzorem do naśladowania dla około 10 tysięcy Sióstr św. Elżbiety, wielu osób świec­kich, a także członków Wspólnoty Apostolskiej św. Elżbiety, którzy podobnie jak Ona pragną czynić dobro, służyć innym, wszczepiać w ludzkie serca prawdę, że Bóg jest Miłością. W tym sensie Śląska Samarytanka żyje w historii doczesnej, w wymia­rze ludzkim i społecznym.

Matka Maria Merkert żyje także poza historią – w wymiarze ponadczasowym, nadprzyrodzo­nym. Nadal pełni Ona wolę Boga wobec nas, choć nie zawsze jesteśmy tego świado­mi. Jej wstawiennictwo u Boga za nas pielgrzymujących na ziemi przejawia się w licznych łaskach, cudach, uzdrowieniach. Informują o tym kapłani, siostry i wierni, którzy polecają Jej swoje rodziny, dzieci, bliskich, sprawy trudne, często beznadziejne, i proszą o wstawiennictwo u Boga.

 

ŚWIADECTWA

Wszystko polecam Matce Marii

  1. Od roku 1955 zaczęłam się modlić do Matki Marii o wstawiennictwo w różnych potrzebach. Matka Maria przychodzi mi zawsze z pomocą (…). Jestem z zawodu pielęgniarką i pracowałam w szpitalu przy chorych na oddziale wewnętrznym (…). Chorych, którzy nie byli długo u spowiedzi św. i mieli wielkie trudności i opory, nie namawiałam do sakramentu pojednania, tylko zwracałam się do Matki Marii o wstawien­nictwo – i o dziwo – sami prosili o księdza. Pewnego razu chory dostał zapaści przy zastrzyku, który mu sama robiłam, natychmiast westchnęłam do Matki Marii – chory odzyskał przytomność i dobrze się czuł w następnych dniach. Zawdzięczam to również pomocy Matki Marii. Cokolwiek się dzieje w naszym domu, choroba, zmartwienia – wszystko polecam Matce Marii, która zawsze mnie wysłuchuje i pomaga we wszystkich sprawach. Dlatego też nie ma dnia, żebym nie prosiła i nie modliła się do Niej o pomoc i wstawiennictwo u Boga. s.M. A.C.

Powrót do zdrowia

  1. Niżej podpisana oświadczam, że w czasie od 25 stycznia do 25 lutego 1966 r. ciężko chorowałam. Straszne bóle w jamie brzusznej tak się potęgowały, że w dniu 29 stycznia 1966 r. zawieziono mnie w ciężkim stanie do szpitala. Zaraz badał mnie lekarz chirurg i potem oświadczył, że jest za póź­no co najmniej o cztery dni. Okazało się, że to skręt jelit i uwięziona przepuklina; już tak daleko zgangrenowana, że widoczna była na skórze brzucha. Operacja trwała trzy godziny. Dokonano resekcji około pół metra jelita, a także skóry brzusznej – prostokąt 15×20 cm. Stan mój był beznadziejny. Miałam tylko nadzieję i wierzyłam, że u Boga jest wszyst­ko możliwe, dlatego modliłam się gorąco o własne zdrowie do Serca Bożego i Matki Najświętszej za przyczyną Świąto­bliwej Matki Marii Merkert, wierząc że Ona jest Święta w niebie i może mi tę łaskę wyprosić. W tej samej intencji, za przyczyną Mat­ki Marii Merkert modliły się też Siostry z Prowincji Nyskiej. Ufna prośba została wysłuchana w krótkim czasie. Ku wielkiemu zdziwieniu lekarzy i personelu szpitalnego – w dniu 25 lute­go 1966 roku stan mojego zdrowia tak się poprawił, że zwol­niono mnie ze szpitala jako zdrową, bez żadnych obaw. Od tego czasu minęło już sześć lat – i zawsze, tak jak przed chorobą pracuję fizycznie z dobrym samopoczuciem. Jestem moralnie przekonana, że zdrowie przywrócił mi Bóg za łaskawą przyczyną Świątobliwej Matki Marii Merkert, za co składam moje gorące podziękowania Bogu, że Jej próśb wysłu­chać raczył. s.M. U.K.
  2. Składam moje gorące podziękowanie – staropolskim Bóg zapłać, za tak szczere modlitwy w intencji mojego zdrowia, które Bóg Wszechmogący raczył wysłuchać za pośrednictwem Świąto­bliwej Matki Marii Merkert i przywrócił mi upragnione zdrowie.W miarę moich sił modliłem się gorąco do Świąto­bliwej Założycielki Sióstr Elżbietanek, prosząc o zdrowie za Jej pośrednictwem. Dziś, kiedy już rozpoczynam pracę po tak ciężkiej i beznadziejnej chorobie (rozpoznanie z marca 1969 r.: m.in. nowotwór nerki lewej), wierzę mocno, że Bóg za przyczyną Matki Marii Merkert w krót­kim czasie dał mi upragnione zdrowie, czego Jej nigdy nie zapomnę. P.R.
  3. Dzisiaj wyczytałem w Tygodniku Powszechnym 39/10, z dnia 10 marca 1985 komunikat Ekscelencji o rozpoczęciu procesu ka­nonicznego o heroiczności cnót Matki Marii Merket, Założycielki Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Jest tam wezwanie do zgłaszania łask otrzymanych za Jej pośrednictwem. Nie wiem, czy moja relacja będzie w tym względzie przydatna. Ale nawet, gdyby się taką nie okazała, chciałbym spłacić dług wdzięczności wobec zacnej Zmarłej. Relacja moja dotyczy mego, jak sądzę, uzdrowienia i możliwości powrotu do pracy misyjnej w Indonezji. Oto zdarzenie.

Pod koniec roku 1968 wróciłem do Kraju, by na UJ zrobić doktorat z antropologii. Dokonałem tego w ciągu niecałych 6 miesięcy. Wysiłek okazał się jednak ponad moje siły. Po dwóch miesiącach zapadłem tak na zdrowiu, że z rozpoznaniem infarctus imminens dostałem się do szpitala. Zwolniono mnie po paru tygod­niach podleczonego z zaleceniem odpoczynku. Po naradach z przełożonymi wybrano Kudowę Zdrój. Ponieważ byłem jeszcze zbyt słaby na podróż pociągiem, ksiądz z diecezji opolskiej ofiarował się dowieźć mnie samochodem. W drodze zatrzymaliśmy się w Nysie i odwiedziliśmy tamtejszy kościół św. Jakuba, który pamięta­łem sprzed lat w ruinie. Tutaj trafiłem do grobu zacnej Matki Marii. Czując, że stan mego zdrowia jest po prostu zły, modliłem się gorąco o Jej wstawiennictwo w odzyskaniu zdrowia i możli­wość powrotu do Indonezji. Czułem potem przypływ nadziei.

W drodze z Nysy, ni stąd ni zowąd, zdecydowaliśmy się nie jechać do Kudowy, lecz zatrzymać się w Dusznikach, nie wie­dząc jednak, gdzie znajdziemy przytułek. Zupełnie przypadkowo trafiliśmy tam do Sióstr Elżbietanek, gdzie, mimo pewnego zakłopo­tania, przyjęto mnie i otoczono troskliwą opieką. Niestety metoda lecznicza opiekującego się mną lekarza okazała się zupełnie chy­biona, na skutek czego po paru dniach wylądowałem tam w szpitalu w jeszcze gorszym stanie, niż to było w Katowicach. Nadal modliłem się do Matki Marii, ufając, że mnie wspomoże. O modlitwie zapewnia­ły mnie i siostry, z których dwie pracowały w szpitalu. Do zawału serca nie doszło i po 5 tygodniach mogłem wrócić do domu. Jednak trzeba było pomyśleć o dalszym leczeniu, a nie znałem nikogo z kardiologów w Katowicach, by udać się do niego po poradę. Wiedzia­łem tylko, że dawny szpital Sióstr Elżbietanek przy ul. Warszaw­skiej ma oddział kardiologiczny, który zresztą jest stale przepeł­niony. Nie mając innej rady, udałem się do Sióstr Elżbietanek i poprosiłem o pomoc. Siostry nie mogły decydować; wstawiły się za mną u kierownika oddziału. I o dziwo, tegoż samego dnia zosta­łem przyjęty, mimo iż było to już późne popołudnie. W tym szpitalu po dość długim, bo około 2 miesiące trwającym leczeniu, postawiono mnie na nogi. Po pewnym czasie mogłem znowu wrócić do Indonezji.

Nie było u mnie oczywiście żadnego cudu, ale uważam, że to właśnie Matka Maria pokierowała wszystko tak, że odzyskałem zdro­wie. Byłem i jestem dotąd o tym przekonany, tym bardziej, że zawsze trafiałem do Sióstr Elżbietanek i zawsze otrzymywałem potrzebną pomoc.

Później, ilekroć miałem kłopoty ze zdrowiem, zwracałem się z ufną modlitwą do Matki Marii i zawsze zostałem wysłuchany. Cieszę się więc, że wszczęto proces kanoniczny i jeszcze bardziej cieszył się będę, gdy wyda on swój owoc w postaci beatyfikacji. o. J.G. Indonezja.

Uratowała życie

  1. Rzeźnik pracujący w hali mięsnej przy uboju chorych zwie­rząt obciągał skórę z krowy uprzednio zabitej, tak nieszczęśliwie, że duży nóż obsunął się i utkwił mu w płucach. W tym czasie nie było przy nim nikogo. Po jakimś czasie znalezio­no go nieprzytomnego, leżącego we własnej krwi, z nożem w płu­cach. Stan był bardzo ciężki. Rodzina i siostry wszczęły szturm modlitewny za przyczyną Matki Marii. Modlitwy okazały się skuteczne. Pacjent powrócił ze szpitala go domu. Wszyscy są przekonani, że do uratowania jego życia przyczy­niła się Matka Maria Merkert. C.K.
  2. Młoda matka już po raz drugi miała mieć cesarskie cięcie i za każdym razem w nodze tworzył się skrzep. Przy drugim dziecku, już po powrocie do domu, skrzep się urwał i nastąpił zawał płuc. Pacjentka była sina, bez tętna; do szpitala odległego o 30 km zawieziono ją karetką. Lekarka orzekła – my tu niewiele zrobimy, jeśli pomoc nie przyjdzie z góry. Przez całą noc lekarze walczyli o jej życie. Przez kilka dni stan był krytyczny. Nasz konwent rozpoczął nowennę za wstawiennictwem Matki Marii, do której włączyła się także cała rodzina i stopniowo zaczęła się poprawa. Obecnie pacjentka jest już w domu. Cieszy się uratowanym życiem, jak sama mówi w cudowny sposób i dziękuje tą drogą Bogu i naszej świątobliwej Matce Marii.
Idź do góry
Translate »