Świadectwa

W czasach, kiedy nie pojawia się tęsknota za rozwojem duchowym albo staje się ona drugorzędna, rodzi się potrzeba ukazywania Osób o niespotykanym potencjale duchowym, który objawia się w całkowitym zaangażowaniu i realizacji podjętych wzniosłych ideałów.

Życie Sługi Bożej siostry Marii Teodory Marianny Witkowskiej jest historią, która potrafi wiele powiedzieć współczesnemu człowiekowi: że najważniejszą i zasadniczą sprawą jest odkrywanie miłości Boga i niesienie jej innym. Właśnie święci, męczennicy i wyznawcy w obronie tej wartości płacili często najwyższą cenę, oddając swe życie w męczeństwie aż do przelania krwi. Składali swe życie jako dar Temu, od którego to życie otrzymali.

Dzisiejszy świat i współcześnie żyjący człowiek zagubiony w pogoni za złudnym szczęściem, konformizmem, wygodą i łatwizną, nie znajduje czasu, by zastanowić się nad tym, dla kogo żyje i jaki jest sens jego życia. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, kiedy jesteśmy świadkami kryzysu wartości moralnych, poniżania godności życia i człowieka, ośmieszania czystości, potrzebujemy wyrazistego i czytelnego przykładu.

Postacią, która może zadziwić, a równocześnie zaimponować dzisiejszemu człowiekowi, jest siostra Teodora Witkowska, bohaterka niezłomnej wiary, broniąca czystości, skromna zakonnica ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Niewielu zna historię jej życia i okoliczności męczeńskiej śmierci poniesionej z rąk sowieckiego żołnierza w roku 1945. Z powodu braku dostatecznej dokumentacji dość trudno jest odtworzyć pełny obraz jej życia i działalności. Zachowane dokumenty oraz relacje niektórych świadków pozwalają jednak naszkicować obraz dziejów jej życia i odtworzyć w skrócie przebieg bolesnego zdarzenia, którego pada ofiarą.

Czasy, w których Bóg powołał Sługę Bożą siostrę Teodorę, były wielkim sprawdzianem  miłości bliźniego w wymiarze heroicznym i wobec tych, którzy myśleli i działali inaczej niż ona, dla których to, co święte i związane z Bogiem, było powodem do jej unicestwienia.

Przykład jej bezgranicznego zaufania i zawierzenia Bogu, wierności powołaniu i oddania siebie w miłości najbardziej potrzebującym, a więc chorym, cierpiącym, opuszczonym, wątpiącym, stojącym na rozdrożu może być inspiracją do wzrostu duchowego dla wielu młodych i starszych, dla prostych i uczonych, dla tych, którzy są w ciągłym poszukiwaniu i przeżywaniu swego często okaleczonego chrześcijaństwa.

Nie można pozostawać obojętnym wobec wielkich i niepokojących problemów dręczących współczesnego człowieka. Mogą one być przezwyciężone tylko wówczas, jeśli na nowo odkrywać będziemy ewangeliczne wartości, angażować się będziemy otwarcie na świat i podporządkowywać go będziemy Chrystusowi. Wzorem i zachętą do podjęcia tego trudu niech będzie bohaterska męczennica, Sługa Boża siostra Teodora.

s. Miriam Zając CSSE
Wrocław, dnia 3 maja 2008r.

Jest takie miejsce, najmilsze, jedyne…
Koźmin to jedna z najstarszych wsi malowniczo położona na przepięknej ziemi kaszubskiej nieopodal Kościerzyny. Sąsiadujące z Koźminem wsie Pogódki i Jaroszewy tworzą tak zwaną trój wieś. Przez stulecie łączyła je wspólna parafia, miejsce pochówku, a także właściciele wsi – cystersi. Od niepamiętnych czasów naturalnym spoiwem była rzeka Wierzyca, z której dobrodziejstw korzystali marynarze, karczmarze i zwykli chłopi.

W wyniku pierwszego rozbioru Rzeczypospolitej Pomorze Gdańskie przeszło we władanie Prus. Dla Polaków zamieszkujących te tereny oznaczało to utratę państwowości. Mimo że byli pod panowaniem Prus i byli najdłużej poddani silnemu ich wpływowi, to jednak akcja kolonizacji niemieckiej skazana była na niepowodzenie. Koźmin był przez wieki na wskroś polską i katolicką wsią. Najlepszym dowodem była statystyka narodowa i wyznaniowa, według której w 1895 r. w Koźminie mieszkało 524 katolików i 17 ewangelików.

Po ustaniu walk na frontach pierwszej wojny światowej, w salonach wersalskich przez pół roku ważyły się losy ziemi pomorskiej. W tym samym czasie w wielu miejscowościach, a wśród nich w Koźminie, organizowano masowe wiece, na których domagano się przyłączenia Gdańska do Polski. Tego rodzaju patriotyczne manifestacje odzwierciedlały dążenia niepodległościowe zniewolonych Polaków. W czasie niewoli pruskiej tereny te były silną enklawą polskości. Trzeba było nie lada odwagi, hartu ducha i siły moralnej, by zachować polskość i wiarę.

W takich warunkach geopolitycznych 23 marca 1889 roku w Koźmienie przyszła na świat Marianna Witkowska, jako drugie z czworga dzieci Franciszka Witkowskiego i Antonii z Gołuńskich. Rodzina była w miarę dobrze sytuowana. Ojciec Marynki – bo tak nazywano ją w rodzinie – był zamożnym kupcem, zajmował się dochodowym handlem końmi, matka Antonina, jak wszystkie inne kobiety, zajmowała się domem i wychowywaniem dzieci. Głęboko wierzący rodzice pragnęli, by ich dziecko jak najszybciej zostało włączone do społeczności Kościoła przez chrzest. Dwa dni po urodzeniu, tj. 25 marca 1889 r., Marianna została ochrzczona w kościele parafialnym pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła w pogódkach. Rodzicami chrzestnymi byli Johann Borczyk i Johanna Witkowska.

Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła prawdopodobnie w 1898 roku. Sakrament Bierzmowania trzymała z rąk ks. Augustyna, Biskupa Chełmińskiego, dnia 29 czerwca 1907 roku w Pelplinie. Przybrała imię Barbara.
Rodzina Witkowskich, od pokoleń zamieszkująca w Koźminie, zmuszona sytuacją ekonomiczną przeprowadziła się do Bytonii koło Chojnic. Tu nabyła gospodarstwo, dzięki któremu stworzyła dzieciom lepsze warunki rozwoju. Po roku 1912 rodzice sprzedali to gospodarstwo i zamieszkali w Lubichowie, gdzie nabyli ziemię orną i dom mieszkalny. W miarę upływu lat rodziców coraz bardziej opuszczały siły. Ojciec Marianny Franciszek zmarł 20 sierpnia 1921 roku, a matka Antonia 11 marca 1933 roku. Spoczywają na cmentarzu parafialnym w Lubichowie.

Marianna wzrastała w atmosferze miłości i ciepła w rodzinie, w której podtrzymywane były polskie tradycje połączone z głęboką religijnością. Rodzice przywiązywali wielką wagę do nauczania języka polskiego i pielęgnowania patriotyzmu. W rodzinie mówiło się tylko po polsku. Mały epizod niech świadczy o odwadze ojca i jego odpowiedzialności za wychowanie dzieci: wśród mieszkańców pochodzenia polskiego sąsiadami przeważnie byli Niemcy wykazujący się szlachetnością serca. Jeden z nich darzący rodzinę Witkowskich życzliwością, przestrzegał ojca Marianny przed sąsiadami (Polakami zresztą), którzy donosili na nich, że mówią po polsku. Franciszek nie dał się zastraszyć.

W przetrwaniu bardzo trudnych sytuacji życiowych utrzymywała ich silna wiara. W każdą niedzielę i święta cała rodzina wyjeżdżała bryczką do kościoła do Pogódek. Mama wpajała dzieciom miłość do Boga i Kościoła. Uważała, że są one własnością Boga i jako dar złożony w jej ręce musi otoczyć je jak najczulszą opieką i mądrą, wymagającą miłością.
Rodzice byli prostymi ludźmi. Należy przypuszczać,  że jedno z nich ukończyło przynajmniej dwuletnią szkołę powszechną. Dzieci uczyły się od rodziców, szczególnie od ojca, który był konsekwentny i wymagający miłości do otoczenia i drugiego człowieka. Odznaczał się wielką prawością i siłą charakteru, pomagał każdemu, kto był w potrzebie i tego uczył dzieci. One odwzajemniały się ojcu szacunkiem i miłością.

Klimat,  jaki panował w ich domu, pomagał z pewnością dorastającym dzieciom w kształtowaniu wiary, posłuszeństwa osobowości, patriotyzmu i miłości do ziemi ojczystej, na której żyli. Franciszek Witkowski był tym, o którym nasz wieszcz Adam Mickiewicz pisał, że Polak tym jest między narodami słynny, że ponad wszystko kocha swój kraj rodzinny. Odzwierciedleniem ich nostalgii, miłości, tęsknoty pełnej uczuć niech będą słowa Marii Angelelli-Byczkowskiej:

Jest takie miejsce, najmilsze, jedyne,
Gdzie wracać chce się o każdej godzinie,
Gdzie rzeka wspomnień spokojnie płynie
Niesiona wiatrem w pogódzkiej dolinie.

Rodzice zabiegali również o edukację swoich dzieci. Dostrzegali, że Marianna- jak każda młoda dziewczyna- miała ambicje uczenia się. Jak wynika z nielicznych dokumentów, ukończyła Szkołę Ludową w Bytonii.

Rodzina Witkowskich ze strony ojca i matki, bliższa i dalsza, znana była z wielkiego przywiązania do Kościoła. Żyli wydarzeniami rodzinnymi i kościelnymi. Na podkreślenie zasługuje fakt, że stryj Juliusz, a brat ojca siostry Teodory, został wyróżniony odznaczeniem watykańskim.

„LA SANTIANᾺ DI NOSTRA SIGNORE
PIO P.P.XI
SI ῈDEGNATA DI CONFERIRE LA CROCE
PRO ECCLESIA ET PONTIFICE
al. Sig. Gulio Witkowski
AUTORIZZANDOLO AD ORNARSENE IL PETTONEI
MODI DI VSO”

DAL VATICANO, 20 Aprile 1938
Podpisano: Cardinale Segretario di Stato E. Card. Pacelli

Pan Bóg wyróżnił tę rodzinę licznymi powołanimi do swojej służby. Rodzona siostra Marianny, najstarsza z rodzeństwa Franciszka wybrała Siostry Michalitki w Miejscu Piastowym i bardzo pięknie zapisała się na kartach historii tego Zgromadzenia. Trzy córki Juliusza, a kuzynki siostry Teodory, wstąpiły do Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Natomiast ze strony matki najbliższym jej kuzynem był Ksiądz Leon Scharmach, kapłan ze Stowarzyszenia Misjonarzy Serca Jezusowego, biskup Rabaul (Nowa Brytania). Bardzo wybitna postać, uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego II oraz był autorem wielu pozycji książkowych.
W takiej atmosferze kształtował się charakter młodej Marianny i bez wątpienia miało to wpływ na chęć poświęcenia się bogu. Ze wspomnień jej siostrzenic dowiadujemy się, że ciocia Marynka bardzo pragnęła wstąpić do surowego zakonu, Anie nie otrzymała na to zgody ojca. Poświęcając drugą córkę Bogu, chciał, by wstąpiła do takiego klasztoru, z którego mogłaby przyjeżdżać w odwiedziny do rodziców.

Czy była na tyle dojrzała, by w wieku dziewiętnastu lat zdecydować się na służenie Bogu w życiu zakonnym?
Zapewne dojrzewała powoli. Jej przewodnikiem był Duch Święty i Jemu pozwoliła się prowadzić. Już jako młodą dwudziestoletnią dziewczynę cechowała skłonność do refleksji i wyciszenia. Marianna doskonale zdawała sobie sprawę, że bez wiary nie można podobać się Bogu, toteż pogłębiała ją konsekwentnie. Z wiarą patrzyła na trudności pojawiające się w jej życiu. Już wtedy ujawniał się charakterystyczny rys jej duchowości, ukochanie nade wszystko woli Bożej. Na wezwanie Pana, by służyć Mu w życiu zakonnym, odpowiedziała ochoczo. Łaska Boża spłynęła na dobry grunt. Przypatrywała się swojej starszej siostrze Franciszce, michalitce. Prowadziła zapewne z nią rozmowy o życiu zakonnym, z jej strony pięknym, a z drugiej wymagającym zaparcia i wyrzeczenia.

To było wczoraj…
Ścieżką dzieciństwa utkaną bielą stokrotek i trawą mokrą od rosy podążyłaś za Jego głosem.
Zostawiłaś beztroską zabawę, znajome brzozy i smak domowego chleba dla Niego…
Małe sprawy uczyniłaś wielkimi ocierając łzy niewinnym by zaprzeczyć beznadziejności.
Znalazłaś się miedzy niebem a piekłem i wybrałaś miłość.
Na skrzydłach anioła pospieszyłaś na spotkanie z Nim dla nas.
Maria Angelelli- Byczkowska

Zrealizowanie jej marzeń spełniło się 28 kwietnia 1908 roku, kiedy wstąpiła do Kongregacji Szarych Sióstr św. Elżbiety w Królewcu. Rozpoczęła postulat, roczne przygotowanie do nowicjatu.

Głęboko przyjęła się wielkością drogi, którą obrała. Z gorliwością stanęła do wykonania obowiązków zakonnych. Do nowicjatu została przyjęta 13 maja 1909 roku. Z ceremonią obłóczyn łączyło się otrzymanie habitu, welonu, różańca i nowego imienia zakonnego. Nowicjat to czas prób duchowych, ale także wielu łask i darów. Pierwszą profesję złożyła 23 maja 1911 roku, a śluby wieczyste dnia 6 maja 1920 roku.

Idź do góry
Translate »